Witam serdecznie,
właśnie trafiłam na Waszą stronę i po przeczytaniu kilku pierwszych postów
już wiedziałam, że chcę do Was napisać, a do tego zobaczyłam, że
poszukujecie kontaktu z Polkami na emigracji, no to jestem – prosto z
USA.
Właśnie dzisiaj zrobiłam test, no i wyszedł pozytywny…. już wcześniej to
przeczuwałam, tak więc jakiegoś większego zaskoczenia nie było, ale od
początku, bo chciałabym abyście poznały moją historię, może dzięki temu
komuś pomożemy wspólnie.
W lutym 2014 roku dowiedziałam się, że jestem w pierwszej ciąży z moim
ówczesnym chłopakiem. Strach, panika to jedyne co wtedy czułam, nawet mu od
razu nie powiedziałam, że jestem w ciąży, dopiero kilka dni później i to
podczas kłótni. Cały czas myślałam co to będzie jak to będzie, na dodatek
dopiero co zaczęłam nową pracę, wszystko było nie tak, ale o aborcji nie
myślałam. Niestety cały czas chodziłam skołowana, przestraszona, nie mam tu
bliskiej rodziny, ani bliskiej przyjaciółki, z którą mogłabym porozmawiać o
tym, no i niestety mój chłopak to wykorzystał i zarządził aborcję. Szczerze
mówiąc to jej nie chciałam, tzn. nie do końca, sama nie wiedziałam czego
chce, to było straszne, z jednej strony się cieszyłam a z drugiej
przerażenie, że właśnie kończy się moje spokojnie życie, które tak naprawdę
dopiero zaczęłam sobie układać. Ale koniec ględzenia. Pojechałam na wizytę
do polskiego ginekologa na potwierdzenie tej wiadomości, Pani doktor była
co najmniej dziwna, bo wyskoczyła z tekstem, że skoro mam już 28lat to to
dla mnie prawie jak ostatni dzwonek na ciążę, na szczęście sama jestem po
studiach medycznych i ta uwaga przeleciała mi przez uszy. Dostałam
karteczkę z rozpiską klinik, gdzie wykonywane są aborcje, powiedziała też,
że najlepszą dla mnie metodą będzie tzw. abortion pill. Wróciłam do domu,
naczytałam się w internecie co i jak i kiedy i przestraszyłam się jeszcze
bardziej. W końcu mój chłopak zaczął sam szukać kliniki, no i znalazł,
zawiózł i kazał zrobić co zrobiłam. Samego zabiegu nie żałowałam i nie
żałuję, przyszło i poszło, ale muszę przyznać, że gdy wzięłam już do buzi
tę drugą dawkę (nigdy nie pamiętam nazwy) miałam taki ból, że myślałam, że
umrę, pobiegłam ledwo do łazienki aby zwymiotować i padłam na podłogę, było
mi gorąco a podłoga w łazience była cudownie zimna, z bólu chyba nawet aż
straciłam na chwilę przytomność. Później z kolei zimno, trzęsłam się cała,
takich drgawek też sobie nie przypominam, żebym kiedykolwiek miała, ale
mimo wszystko zawsze byłam twarda i te objawy nawet mnie nie przerażały. Po
chyba godzinie spędzonej na łazienkowej podłodze wróciłam do łóżka i
poszłam spać, byłam zdziwiona, bo wcale szybko nie zaczęłam krwawić, może
dopiero po ok 8-9h, ale jak już cały materiał biologiczny ze mnie brzydko
mówiąc wyleciał – poczułam niesamowitą ulgę, i psychiczną, i fizyczną.
Pewnie myślicie, że to koniec opowieści, otóż nie.
W maju okazało się, że jestem w drugiej ciąży!!!!
Na dodatek mój związek właśnie się na szczęście kończył, szczęście i
nieszczęście, że z takim efektem. Tym razem jak już się dowiedziałam, że to
znowu ciąża to już nie byliśy razem i mojego już ex chłopaka poinformowałam
o tym telefonicznie. Po pierwszej aborcji kazałam mu używać prezerwatyw, bo
bałam się konsekwencji, ale to był tak apodyktyczny i debilny człowiek, że
wtedy akurat nie użył, no i wyszło jak wyszło, wiem wiem, moja głupota też,
ale o mojej głupocie to już aż szkoda gadać…
Spotkałam się z nim jeszcze tego samego dnia. Ja już byłam pewna, że nie
chce tego dziecka urodzić, nie chce tego faceta w moim życiu, a nawet jak
urodzę i nie będziemy razem to będzie gdzieś tam się pojawiał, tak więc
mogło zdarzyć się tylko jedno – aborcja again.
On uradowany nowiną o dziecku, że wreszcie będziemy rodzina, że weźmiemy
zaraz ślub itp itd. Na szczęście zrozumiał dość szybko, że tak nie będzie,
wymyślił wtedy, że wrócę do Polski a on będzie mi pieniądze na dziecko
wysyłał, to już w ogóle był żart dla mnie nie z tej ziemi. Spytałam się
tylko czy ma zamiar mi pomóc czy zostawia mnie z tym samą, na szczęście
powiedział, że ok, pomoże finansowo.
Tym razem drugą, inną klinikę znalazłam ja. Pech chciał, że nie mógł ze mną
pojechać tam tego dnia i pojechałam sama, na dworze temperatura była ok 35
stopni jak nie więcej. Ja mam grupę krwi (-), tak więc zastrzyk był
obowiązkowy, a po nim zemdlałam… Do domu ledwo wróciłam, pogoda i stres
ponowną aborcją dały mi w kość, ale dałam radę, zawszę daję, bo tak trzeba
i już!
Tym razem pierwszą pigułkę dostałam “na wynos” do domu, co raczej w USA się
nie zdarza, lekarze chcą mieć pewność, że to dla mnie i muszę ją połknąć w
gabinecie. Dotarłam do domu, zjadłam obiad a na deser moją tableteczkę. Tym
razem drugą dawkę leków miałam zaaplikować dopochwowo. Jak kazali tak
zrobiłam, ułożyłam się z nogami w górze (bo kazali) a jak brzuch już zaczął
bardziej boleć to już zeszłam do poziomu. Tym razem skurcze i bóle nie były
aż tak mocne, cały czas czekałam na ten okropny ból jaki pamiętałam z
pierwszego razu a tu się okazało, że ból jaki jest taki jest a na dodatek
przechodzi. Krwawienie przyszło szybciej. Po ok 1,5h od aplikacji poszłam
do łazienki i już wydaliłam cały materiał biologiczny. Znowu poczułam
niesamowitą ulgę psychiczną i fizyczną. Tym razem krwawiłam dużo bardziej
niż za pierwszym, może to też dlatego ze drugą aborcję przeprowadzałam w 7
tygodniu a pierwszą w 6.
A teraz o mojej wyjątkowej głupocie, domyślam się, że nie będziecie
komentować z grzeczności, i dobrze, bo ja sama się już biję w czoło.
Jestem w 3 ciąży, 4 tydzień. Dziś zadzwoniłam do jeszcze innej kliniki i
umówiłam się na wizytę na najbliższy wtorek, 9 września. Aż nie mogę się
doczekać.
Pewnie interesuje Was z kim, skoro się z facetem rozstałam. Z moim
fryzjerem, z którym zawsze flirtowaliśmy i ogólnie ze sobą kręciliśmy, aż
po ostatniej wizycie w jego salonie umówiliśmy się i poszliśmy na imprezę,
gdzie dwa debile za dużo wypiły i wyszło co wyszło, tak, brawa dla nas… W
tym przypadku nawet nie zamierzam go informować o tym, było co było, wyszło
co wyszło, sprawę zamknę, a o dobrego fryzjera w Nowym Jorku jest naprawdę
ciężko 😉
To tyle w skrócie, jeśli chodzi o moją historię, na pewno odezwę się do Was
jeszcze po 9 września i opowiem jak było.
[….]
Aha, i ja też tak jak wy nie wierzę w coś takiego jak psychiczny uraz
poaborcyjny czy jak to się tam nazywa.
Nie chciałabym też, żebyście myślały, że ja stosuję aborcję jako
antykoncepcję, bo trochę z mojej historii może tak się wydawać i ktoś
mógłby mnie o to podejrzewać.
To już naprawdę koniec. Dziękuję za cierpliwość w czytaniu moich wypocin.
Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję, że w kontakcie…
Nasza droga koleżanko M. bardzo dziekujemy ci za przesłaną nam opowieść, życzymy ci powodzenia w twoich działaniach. Prosimy nie rozstawia się z nami, wpadaj jak czesto możesz.